9 czerwca 2015

Fabryka snów

Wydarzyło się coś interesującego, co jeszcze nam się nigdy nie zdarzyło. Cholernie dziwne uczucie, ale jednak wspaniałe: byłam we śnie Neda. Dla mnie to był świadomy sen, dla niego nie.
Ktoś, kto zajmuje się w jakimś stopniu oneironautyką rozróżniłby z pewnością własny sen od snu tulpy. Jest... specyficznie. Kiedyś ćwiczyliśmy proces uświadamiania, ale w drugą stronę. Ned próbował dostać się do mojego snu, ale nie był w stanie. Jak już się w nim pojawiał, to nie był w nim on sam, a jedynie śniła mi się jego postać, podczas gdy on sam dalej siedział gdzieś w "przedsionku", poza moim snem. Później próbowaliśmy dojść do tego w inny sposób. Zamieniliśmy próby jego wejścia do moich snów na próby wyśnienia wspólnego snu od samego początku. I tu akurat było sporo postępów. Ale po jakimś czasie z braku czasu przerwaliśmy ćwiczenia.
Wczoraj w nocy dobiłam się do jego snu. Było...nietypowo. Od dawna wiem, że śni własne. Czasem mi o nich opowiadał i wiedziałam, że są zwyczajne. Tak samo wiem, że moje sny są strasznie popaprane. Ale nie sądziłam, że jest między nimi aż taka przepaść xD Nieprzyzwyczajona do przeciętnego snu stwierdziłam, że poobserwuję rozwój wydarzeń, w końcu nie spotykam takich rzeczy na codzień, nie wiem jak toczy się w nich akcja. Obserwowałam go jak chodzi, jak poddaje się sytuacjom i dostosowuje do wydarzeń. Dziwi mnie to, że jego zacowania były całkiem normalne, a nawet logiczne. Brakowało mi w tym wszystkim typowej logiki snu, czyli absurdalnych decyzji. Chociaż z drugiej strony wszystko tam było normalne, więc nie miał na co reagować nietypowo. W którymś momencie chciałam coś zmienić, ale mi się nie udało. Może dlatego, że był to jego sen, nie mam pojęcia. Nie wiem ile czasu tam spędziłam, bo czas płynie we śnie po swojemu. W końcu ściągnął mnie budzik, który miałam ochotę roztrzaskać. Gdyby był zwykłym, plastikowym budzikiem, pewnie gruchnęłabym nim o podłogę, ale na moje nieszczęście używam aplikacji w spartfonie, a jego trochę mi szkoda, więc miałam do wyboru jedynie wielkie skrzywienie. Wyłączyłam alarm, odwróciłam się na drugi bok i poszłam spać dalej. Później śnił mi się jakiś wybryk umysłu, pod koniec którego stwierdziłam, że dosyć tej inby i czas wstać. Wybudziłam się i więcej nie zasypiałam.
Pytałam Neda, czy coś z tego pamiętał, czy kojarzył mnie w swoim śnie, ale powiedział, że nie. Dostałam też ochrzan za to, że go nie uświadomiłam i stwierdził, że żeby mu to zadośćuczynić, nie wystarczy kakao...

3 czerwca 2015

Post nr 3.

Nie umiem prowadzić bloga. Nigdy nie umiałam, bo nie miałam potrzeby. Szczerze mówiąc dziwi mnie, że Nedowi się chce. Najgorsze, że zrzędzi mi nad uchem i męczy o posty, a mi się zwyczajnie nie chce. Nie mam o czym pisać. Że znowu coś wyszło? Ale po co, innym tulpamancerom też wychodzi, więc wystarczy, że oni to opiszą. Że nie wyszło, albo nic nie robimy? Tym bardziej nie ma sensu tracić czasu i tego opisywać, w końcu niepowodzeń jest pewnie jeszcze więcej. Czasem zgrzytam w sobie, jak coś mi nie pasuje w czyichś poradach albo sposobach, ale w ułamku sekundy opanowuję chęć chwycenia za żelazko i rzucenia nim w monitor. W końcu jeśli to niegroźne pierdoły, to i tak nie ma co się pluć, bo pewnie i tak będzie dalej robić tak samo, podejścia nie zmieni, a mi nic do tego. Reaguję jak już coś przekracza granicę absurdu, albo jest szkodliwe, albo, zainteresuje mnie jakiś punkt widzenia. Chociaż to ostatnie zdarza się rzadko. Mimo wszystko nie czuję tej powinności dokumentowania czegokolwiek, bo zawsze siedziało we mnie przeświadczenie, że ludziom się tego nie chce czytać. Czy jakikolwiek staż albo czas spędzony w tej zabawie ma znaczenie? Tu raczej nie ma autorytetów, a komuś, komu wszystko przychodzi z łatwością kiwnięcia palcem, ten tytuł i tak by się nie należał. Wszystko robię po swojemu, nie potrzebuję żmudnych ćwiczeń, moje sposoby i tak są na tyle dopasowane do mnie, że pewnie nikomu by nie pomogły. A jednak ślęczę na tym malutkim laptopku i dziubię po klawiszach... Bo męczy, prosi, a jemu ciężko odmówić. Ma takie dobre serce...
Ćwiczę znowu nakładanie, później może omamy słuchowe. Słyszenie uszami, nawet jeśli wyimaginowane, jest dużo ciekawsze, niż słyszenie "od wewnątrz".
Ponadto myślę nad zabraniem się za wonderland, a raczej za jego poznawanie. Wiem, że jest ogromny, że nie poznałam nawet jego ułamka, że moja chatka sprzed ponad roku stoi nieużywana, jak stała i że Ned ma swoje rejony, do których chciałby mnie zaprosić. Co jakiś czas przesyła mi przebłyski obrazów, żeby mnie zachęcić do zaglądnięcia do wonderlandu, a ja jak ten mondzioł, wiecznie "później". Dlatego wiedziona chęcią uszczęśliwienia swojej tulp uległam namowom i wróciłam do ćwiczeń.
Strasznie dużo różnych ćwiczeń na raz. Bo taki już ze mnie kwiatek, który skacze z trawnika na trawnik *pokerface*.

A tymczasem nadciąga burza, więc idę sprzątać, żeby zdążyć przed poklepywaniem mnie po plecach →.←